To co jest piękne...
Wyśmiewano się z niego, że w świecie polskiej piłki jest Nikodemem Dyzmą. Franciszek Smuda niewiele sobie robiąc z tej dyskredytującej w środowisku piłkarskim opinii parł do przodu i jak gdyby nigdy nic zaczął pracę na najwyższym trenerskim stanowisku w kraju - pisze Wiktor Bołba w miesięczniku "Nasza Legia".
Mówiono o nim, że jest niczym nie wyróżniającym się piłkarskim "rąbajłem". W środku obrony wystawiano go nie tyle ze względu na piłkarski kunszt, co na wzrost i siłę. Jego filozofia gry była prosta - wykopywać futbolówkę jak najdalej do napastników. "Franek trafił do nas w czasie, kiedy w Stali tworzyła się potężna drużyna. Ale on odstawał. Był przeciętnym, niczym nie wyróżniającym się zawodnikiem" - mówi były zawodnik Stali Mielec Witold Karaś.
Ogromny wpływ na jego piłkarskie losy miały kłopoty zdrowotne. Zaczęło się od poważnej kontuzji kolana, po której trafił na leczenie w znanym ośrodku w Piekarach Śląskich. W tym samym czasie przebywało tam kilku innych piłkarzy, między innymi były legionista, będący wówczas zawodnikiem Avii Świdnik Janusz Żmijewski. Wspominając ówczesny pobyt w Piekarach mówi: "Tam to się dopiero działy rzeczy, z których możnaby stworzyć fabułę niezłej komedii. Los zrządził, że w tym samym czasie do Piekar trafiła spora grupa piłkarzy: Włodek Lubański, Zygmunt Anczok, Jan Wraży, Franek Smuda, ja i kilku innych. Boże, co tam się działo! Ordynator i cały personel składali ręce do Boga, byśmy jak najszybciej wyzdrowieli i skończyli rehabilitację" - wspomina Żmijewski.
Offline